Podwórkowe wspomnienia.
Z Helmutem Paisdziorem, Członkiem Honorowym Stowarzyszenia Kraina św. Anny, posłem na Sejm RP I, II, III i IV kadencji, wiceprzewodniczącym Polsko – Niemieckiej Grupy Parlamentarnej, współzałożycielem: Towarzystwa Społeczno – Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim, Fundacji Rozwoju Śląska i Wspierania Inicjatyw Lokalnych w Opolu, Izby Gospodarczej Śląsk, Towarzystwa Dobroczynnego Niemców na Śląsku, a także Fundacji Sanktuarium Góra Świętej Anny, rozmawia Sandra Koźba, koordynatorka projektu „Jak się bawili dziadek i babcia”.
Stowarzyszenie Kraina św. Anny wspólnie z partnerem MAS Opavsko realizuje projekt pn.„Jak się bawili dziadek i babcia”, w ramach którego odbywają się wspólne konsultacje mejlowe, telefoniczne i osobiste. Wszystko po to aby skrupulatnie omówić, opracować, zebrać i spisać jak najwięcej informacji o dawnych grach podwórkowych i rodzinnych charakterystycznych dla naszego wspólnego obszaru. W tym celu spotkałam się z Panem Helmutem Paisdziorem, mieszkańcem gminy Leśnica, który opowiedział mi o swoich wspomnieniach z młodości.
S.K. Bardzo się cieszę, że znalazł Pan chwileczkę i zechciał opowiedzieć o własnych wspomnieniach i przemyśleniach związanych z dawnymi grami rodzinnymi i podwórkowymi. Proszę powiedzieć, która gra wywołuje najwięcej wspomnień i pozytywnych emocji?
H.P. Zdecydowanie jest to gra karciana skat. Gra ta była bardzo popularna już przed wojną, zresztą nadal jest. Mój ojciec i mój ołpa grali w skata, a młodsza generacja wówczas się uczyła podpatrując z tyłu i analizując jak te karty są rozgrywane. Jak się przychodziło do domu to się mówiło:
„A papa powiedz mi, a czemu tak? A co żeście tu zrobili?”
Wszystko po to żeby po prostu tą grę opanować. Przyniosłem ze sobą dwa rodzaje kart niemieckie, w które gra starsza generacja oraz francuskie. Każda talia ma 32 karty, grających może być trzech lub czterech. Jeśli się zdarzyło, że nie ma tylu graczy to grało się w dwie osoby, wówczas nazywa się to skat oficerski. Skata można rozgrywać też w sposób sportowy – bardziej profesjonalnie lub towarzyski – kiedy po domach koledzy się spotykali. Pisze się przez „s”, ale wymawiało się „szkat”.
Pamiętam, że jako młodzieniec jadąc do szkoły do Strzelec Opolskich w pociągu graliśmy w skata. Wśród nas było kilku chłopaków, którzy tę grę opanowali. Była wielka frajda i zabawa.
Ja natomiast starałem się udoskonalić swoją grę dlatego często szedłem z ojcem na wieczornego skata i podpatrywałem go, moi bracia też tak robili.
Ciekawe to było o tyle, że zaraz po wojnie jeszcze nie wszystkie budynki miały dostęp do prądu, więc grało się przy lampach naftowych. Niektórzy z grających palili fajki, dymu było dużo, więc próbowano oszukiwać i tak pojawiały się drobne sprzeczki. Oczywiście gra ta polegała na zmobilizowaniu grających aby grali w sposób poważny, żeby nie ryzykowali w sposób lekkomyślny, gdyż grało się na punkty. Nieraz graliśmy na pieniądze. Wprowadzaliśmy drobne opłaty, grosz lub niektórzy porywali się na 5 groszy. Pieniążki i tak były wspólnie z kolegami wykorzystane, po prostu kupowało się sznapsy albo wino.
Pamiętam również jedno ze spotkań, jako 23 letni chłopak z bratem poszliśmy do naszego sąsiada, który na owy czas był bogaty, miał tartak. No, ale był również wielkim sknerą jak miał przegrać choćby grosz. Raz przegrał kilka rozdań z rzędu, więc go to strasznie zabolało. W pewnym momencie mówi:
- Ach! Wiecie… skończyły mi się drobne pieniądze.
- To możesz grube wyciągnąć. (śmiech….)
A myśmy się z bratem wcześniej umówili, że po prostu będziemy tak grać żeby on przegrywał. Tak, żeby go troszeczkę tak upokorzyć, ale grzecznie. Z czasem on do nas mówi:
- Skończyły mi się drobne, ale mogę postawić dzban wina.
- I wtedy się zaczęło…
My graliśmy w tym samym stylu, a dzbany wina znikały, jego żona przynosiła a myśmy wypijali. I w pewnym momencie mówię do nich, że wy jesteście w nie najlepszej formie, więc proponuję zakończyć na dziś.
Dodam, że oni byli o cztery/pięć lat ode mnie starsi i byli żonaci, ja jedyny byłem jeszcze kawalerem. Były to też czasy, w których zapraszający na spotkanie oferował poczęstunek, a wino było bardzo popularne, każdy pędził swoje w domu.
Oni do mnie: Ty młody nie podskakuj, jak ty się ożenisz to będziesz miał te same problemy co my!
Na koniec gry ja próbuję wstać z krzesła, a tyłek ciężki. No w głowie się nie mieściło, że tak to może się zakończyć. Na szczęście mieszkałem niedaleko, wracaliśmy z bratem pod ramię, zygzakiem, chodników jeszcze nie było, więc szliśmy drogą od jednej strony do drugiej. Bardzo wielkie przeżycie i myśl, że to wino mi tak zaszkodziło...
Sympatyczna rzecz, że ludzie się tak spotykali i to z taką częstotliwością, przynajmniej raz w tygodniu. Nie było telewizji, radio też nie każdy posiadał, więc ludzie spotykali się towarzysko i grali w różnego rodzaju gry karciane. Męska część młodzieży się uczyła i przekazywała umiejętności swoim kolegom.
Były również knajpy, w których można było sobie wypożyczyć karty i wspólnie grać. Wokół graczy wówczas gromadzili się ludzie, ale nie można było komentować danego rozdania. Grało się o piwo, wiadomo… barmani nalewali więcej piany niż piwa, ale była to obopólna korzyść, gdyż tworzyło się widowisko cieszące się dużym zainteresowaniem.
Gra ta była i jest nadal popularna na Śląsku, w Niemczech, Belgii i Austrii, ale i u nas turnieje międzynarodowe również się odbywały. Ciekawe momenty były wtedy jak krewni przyjeżdżali w odwiedziny to wieczorami siadaliśmy do gry w skata. Były drużyny narodowościowe, więc i licytacje były po polsku ale i w języku niemieckim. Grało się wówczas Nasi na Waszych, czyli miejscowi kontra goście z zagranicy. Każdy miał ambicje żeby wygrać i tak spędzaliśmy godziny, przy wspólnej grze.
S.K. Czy teraz również się odbywają takie spotkania?
H.P. Tak, z mojej inicjatywy w Domu spotkań DFK w Leśnicy, w każdy wtorek spotykają się chętni do gry w skata. Przychodzi od 16 do 24 graczy, są to najczęściej osoby grające na bardzo dobrym poziomie. Po przygotowaniu dokumentacji, na której są zapisywane wyniki poszczególnych rozdań ustala się czas gry, losuje się miejsce przy stoliku i ilość rund oraz zapisuje się konsekwencje za przegrane rozdania. U nas jest to 1 zł za każdą wpadkę oraz zapisanie negatywnych punktów. Te pieniążki są następnie zbierane i po jakimś czasie robi się przyjęcie dla uczestników, wesołe spotkanie z poczęstunkiem. Na zakończenie gry jest podsumowanie wyników każdego z graczy. Najczęściej miejsca od 1 do 3 są nagradzane ze składek uczestników spotkania.
Powołany jest Polski Związek Skata oraz regularnie odbywają się krajowe i regionalne rozgrywki ligowe. Gracze bardziej ambitni i znający zasady gry bardzo chętnie jeżdżą jeszcze na turnieje organizowane w Kamieniu Śląskim, Zawadzkiem, Tarnowie Opolskim, Izbicku i miejscowości Wysoka. Do nas często przyjeżdżają również osoby z Górnego Śląska i odwrotnie. Na terenie Śląska odbywają się turnieje, w których udział bierze nawet do 100 osób.
S.K. Czy Pana syn również potrafi grać w skata?
H.P. Syn potrafi grać, ale nie jest to jego pasją, ma po prostu inne zainteresowania.
S.K. A czy są jeszcze jakieś gry, które Pan mile wspomina?
H.P. Oczywiście, grywałem jeszcze w brydża, tysiąca, młynek, pieska, warcaby, szachy, człowieku nie irytuj się oraz w klipę. Starsza generacja bardzo dobrze pamięta grę w klipę. Brało się kawałek kijka krótkiego i długiego, z którego strugało się klipę (dwustronnie zaostrzony kołek o podstawie kwadratu z napisanymi lub wyrytymi liczbami od 1 do 4) i balasem (czyli kijkiem lub wystrugana z drewna łopatka służąca do podbijania i uderzania klipy). Na ziemi malowało się kwadrat (kojta), w środku umieszczało się klipę. Uczestnicy delikatnie ją podbijali uderzając balasem w koniuszek. Klipa nie mogła wyskoczyć poza kojtę, a jeśli tak się stało, oznaczało to "skuchę" i grę przejmował kolejny gracz. Klipa po „podskoku” wskazywała liczbę możliwych dla gracza podbić w danej kolejce umożliwiając tym samym zdobywanie punktów. Każde z uderzeń wykonywano w ten sam sposób: podbijano klipę ze środka kojty uderzając w jej zaostrzony koniec i gdy ta była w locie uderzano w nią z taką mocą aby nadać jej jak najdłuższy lot. Gdy gracz wykorzystał wszystkie szanse odmierzał uzyskaną odległość, którą mierzono balasem (jedna długość to jeden punkt). Pozostali gracze czuwali nad prawidłowością podbić, nad sumowaniem zdobytych punktów oraz cały czas czyhając na okazję przechwycenia klipy w locie. Gdy im się to udało mieli szansę zmniejszyć dorobek gracza odrzucając klipę w kierunku kojty. Jeśli przechwycenie klipy nastąpiło w trakcie pierwszego podbicia to do gry przystępował szczęśliwiec. Wygrywał ten, kto pierwszy zdobył ustaloną przed rozpoczęciem gry liczbę punktów.
Bawiliśmy się również w klasy oraz w kulanie felgi. Potrzebna była stara felga od roweru lub fajerka (żeliwna obręcz z piecyka) oraz patyk lub zagięty drut, którym toczyło się felgę (bądź fajerkę). Wówczas felg było dużo, gdyż zaraz po wojnie jak przeszły wojska rosyjskie to pozostawili mnóstwo obręczy rowerowych, bez dętek. Zabawa odbywała się na prostej drodze lub trawie, gdzie były naturalne przeszkody. Im dłużej udawało się poprowadzić felgę i im bardziej krętym torem, tym lepiej. Ten, kto poprowadził ją dłużej wygrywał.
Graliśmy również w dwa ognie.
S.K. O… grę w dwa ognie znam, teraz dzieci w nią grają w szkole i na podwórku.
H.P. Pamiętam również jak graliśmy w piłkę, a dokładniej w szmaciankę. Po wojnie nie było piłek, więc mama do pończochy wkładała szmaty i formowała z nich kulę. Potem pokazały się piłki gumowe.
Dodam, że my i sąsiedzi mieliśmy w ogrodzie drzewa czereśniowe. Mama mówiła, że za każdy zerwany koszyk dostanę złotówkę, więc zrywało się u siebie, potem szło się do sąsiada, który miał większy ogród. Chodziło się również pracować podczas żniw. Tak zarobione pieniądze przeznaczało się na kupno gumowej piłki. Jednak jej żywotność nie była zbyt długa, gdyż szkolne boiska posiadały ogrodzenia zakończone drutem kolczastym. Często piłka na nich kończyła, ale gdy była mała dziurka to staraliśmy się ją naprawić, powiększając ją aby powietrze zostało zassane do środka, kopiąc w jej drugą stronę i na zasadzie dekompresji wygiąć ją by wróciła do właściwego kształtu.
Tak to kopaliśmy….. A potem pojawiły się piłki skórzane, ale wszystkie je kopaliśmy na bosaka. Mieliśmy trampki, ale były przeznaczone do szkoły i na szczególne okazje.
Jako dzieci przeżyliśmy bardzo ciekawy czas.
S.K. Miło się to teraz wspomina, prawda?
H.P. Zgadza się. Dodam, że w skata, w piłkę to graliśmy w większej grupie najczęściej jesienią, kiedy były sianokosy. Wśród chłopaków jedni mieli kozy inni krowy, więc chłopaki szli na łąki, bydło się wówczas pasło, a myśmy grali.
Graliśmy też w rycerzy i zbójców. Mi się kiedyś zdarzyło będąc „zbójcą”, że wszedłem na drzewo (drzewa były bardzo wysokie, gęsto posadzone, a gałęzie na siebie zachodziły, chyba były to lipy.) Więc wszedłem wysoko na jedno z nich, a rycerz który był notabene moim bratem chciał mnie złapać. Żeby mu uciec skoczyłem z jednego drzewa na drugie, no i niestety zabrakło mi odpowiedniego odskoku, a gałęzie były zbyt cienkie i spadłem w dół. Na szczęście brat skoczył za mną i mnie uratował - odwrócił mnie i spadliśmy na właściwą pozycję, na nogi.
Takie różne przeżycia……
Albo były też wyrobiska piasku, w których skakaliśmy w dół, jak najdalej się da. Też zdarzały się przypadki, że nogi poszły do przodu i spadało się na plecy.
Biegaliśmy również na setkę, sprawdzaliśmy wtedy kto najszybciej biega.
We wszystkich tych grach zawsze chodziło o konkurencję, rywalizację między kolegami. W trakcie mojego dzieciństwa to były takie atrakcje, lepszych nie było, teraz zaś są komputery i dzieci przesiadują w domach.
S.K. Ma Pan rację, obecnie dzieci poznają gry i zabawy głównie przez internet. Nie są praktykowane wspólne wyjścia na podwórko, czy na łąkę. Dzieci wychodzą pod opieką dorosłych, nawet na plac zabaw. Nie funkcjonują gry podwórkowe, klasy, czy gumy, które uczyły współpracy, rozmowy i przebywania ze sobą. Nikt nie jeździ już na feldze, nie szyje szmacianek, nie gra w kapsle. Dlatego tak ważne jest, aby móc wspominać, spisywać i wspólnie poznawać to jak było kiedyś.
Bardzo dziękuję za rozmowę, było mi bardzo miło.
H.P. Również dziękuję.
Do pobrania: